24 sierpnia 2020, 21:05
Wyjechaliśmy na weekend. Daleko, choć dawno już zaklepany nie miałam ochoty jechać. Zebrałam się pośpiesznie jak zawsze wszystko na ostatni moment załatwiane. Opieka nad seniorem i zwierzakiem. W całej paranoi załatwiania opieki lub zabrania ze sobą musiałam ostatecznie sama o wszystkim zadecydować. I dobrze bo po całym tym wymyślonym wyjeździe z bliżej nie okreslonego powodu dlaczego w takim miejscu nocleg, okazało sie że czekała nas długa podróż w obie strony i masę kilometrów na miejscu. Odległości, odległości a to nie na jego brak cierpliwości. Na miejscu najpierw euforia a potem ucieczka od ludzi. Wszystkich unikanie i szukanie wroga, tradycyjnie. Ostatecznie jak zawsze zakończyło się zakupem zgrzewki piwa i piciem przed telewizorem zamiast w kantynie. Nie zostałam zaproszona a taka była piękna. Zobaczyłam sobie jednak piękny pałac, skansen i wspaniałe okolice sustkowia i ciekawie nazwy wiosek. Wszystko skromne i czyste, ludzie życzliwi. Jednak powrót w deszczu masakra, jazda 120 i wyprzedzanie a później w słonecznej pogodzie 80 za tirem. Wszystko na przekór i odwrotnie byle by zrobić na złośc. Włączona klima na 17 i dzisiaj mam zatoki i od nowa mocny katar. Jestem chora. To był ostatni wyjazd, nie dam sie już wciągnąć w popisy. Powinniśmy wypoczywać osobno. Za dużo stresu przeżywam i mam dość izolacji od wszystkich. Nawet nie chce mi sie już ani zwiedzać ani pokazywać mu miejsca które warto zobaczyć. On niczego nie przeżywa, niczym sie nie zachwyca. On zalicza po drodze i leci dalej.Nigdy tego nie zrozumiem.